Zamknij

Pojedyncze egzekucje odbywały się bardzo często - historia smardzewskiego obozu pracy

12:38, 11.02.2020 za Notatki Płockie 34/4-141/nadesłała: Agnieszka Sabalska Aktualizacja: 12:44, 11.02.2020
Skomentuj W Sarbiewie jest mogiła pomordowanych. Od lat zniszczona i zaniedbana. Napisu nie można już odczytać. Płyta jest dodatkowo odwrócona od alejki i niewidoczna. Napis brzmiał: "GRÓB ZBIOROWY OFIAR FASZYZMU HITLEROWSKIEGO OBOZU KARNEGO W SMARDZEWIE 1940-41" [Foto: AS] W Sarbiewie jest mogiła pomordowanych. Od lat zniszczona i zaniedbana. Napisu nie można już odczytać. Płyta jest dodatkowo odwrócona od alejki i niewidoczna. Napis brzmiał: "GRÓB ZBIOROWY OFIAR FASZYZMU HITLEROWSKIEGO OBOZU KARNEGO W SMARDZEWIE 1940-41" [Foto: AS]

Na terytorium okupowanej Polski robotnicy przymusowi skoszarowani byli w 1789 obozach pracy. W tzw. rejencji ciechanowskiej rozlokowane były, w okresie okupacji, 43 obozy pracy i karne obozy pracy, które w rzeczywistości spełniały funkcje obozów zagłady. Oto historia pierwszego z nich, zlokalizowanego w pobliskim Smardzewie, zapisana na kartach Notatek Płockich z 1989 roku w rozdziale pt.: ,,Obozy pracy w rejencji ciechanowskiej" Marka Tadeusza Frankowskiego.  

''Na północ od Płońska leży wioska Smardzewo. Na przełomie maja i czerwca 1940 roku w budynku dawnej szkoły powszechnej założono obóz pracy. Teren wokół szkoły otoczono ogrodzeniem z drutu kolczastego. Trzymano tam Polaków i Żydów. Polaków osadzano w obozie na okres od kilku tygodni do kilku miesięcy za drobne przewinienia o charakterze administracyjnym, lub bez wyraźnych powodów. Żydów zamykano w obozie na czas nieokreślony. Przeciętnie przebywało w obozie około 60 więźniów. Komendant obozu kpt. Ferdynand Bether dysponował załogą składającą się z pięciu strażników: Edmunda Kowalewskiego, dwóch braci Hejne, Tetkowskiego i Hoffmanna. Rekrutowali się oni z volksdeutschów i kolonistów niemieckich mówiących dobrze po polsku. Do więźniów odnosili się oni z nieukrywaną nienawiścią, którą wyładowywali bijąc ich i katując z błahego powodu. Więźniowie pracowali w pobliskim majątku ziemskim. Podczas pracy byli szykanowani i bici. Częste były przypadki mordowania słabszych więźniów, którzy nie wytrzymywali tempa pracy. Witold Wojnarowski opowiadał o takim zdarzeniu: 

(...) Pewnego dnia do obozu tego przyprowadzono mężczyznę w wieku około 40 lat, pochodzącego ze wsi Henrykowo, z okolic Nowego Dworu Mazowieckiego. Był on bardzo przygnębiony. Nie rozmawiał wiele z więźniami obozu. Nazywaliśmy go „Berecik", a to dlatego, że chodził w berecie. Wychodził on codziennie do pracy w polu. (...) został on zasrzelony na polu, gdzie więźniowie pęłli buraki. Każdy z więźniów miał za zadanie opielenie kilku rządków buraków. „Berecik" nie nadążał za innymi, co nie podobało się nadzorującemu starżnikowi, który strzelił „Berecikowi" z karabinu w głowę, a gdy ten potoczył się w rządek-redlinę, strażnik drugim strzałem dobił go. Zwłoki „Berecika" zostały zakopane za parkanem obozu 

Warunki mieszkaniowe więźniów były niezmiernie ciężkie. Mieszkali w piwnicach szkoły przerobionych na cele. Brak było łóżek, koców, bieżącej wody i urządzeń sanitarnych. Mogli się myć jedynie w pobliskiej rzece. Złe wyżywienie w połączeniu z ciężką pracą doprowadzało do szybkiego wycieńczenia organizmu. Stanisław Olszewski podał zapamiętany epizod: 

(...) w obozie tym przebywał właściciel majątku Kortrewers (...). Strażnicy obozowi dręczyli tego mężczyznę w różny sposób. Bili go, boso kazali chodzić po łodygach ostu. Ostatnio widziałem go w stanie krańcowego wyczerpania fizycznego (...).

Dzień pracy w obozie trwał w lecie od godziny piątej do dwudziestej, a w zimie od siódmej do zmroku. Pracowali również w niedziele i święta. Zabójstwa więźniów odbywały się przeważnie nocą lub w czasie, kiedy więźniowie znajdowali się na polu. Podczas apelu porannego nakazywano wybranemu więźniowi pozostanie w obozie pod pozorem robienia porządków. Tak został zamordowano Czesław Woźniak, aresztowany i osadzony w obozie 29 lipca 1940 roku. Był on przez strażników nieludzko katowany. O tym, co przeżył wówczas Czesław Woźniak, świadczy relacja Wacława Markiewicza. 

(...) Woźniaka umieszczono w mojej celi. Pamiętam, że pierwszej nocy, co 15 minut, wzywano go na przesłuchania, po których przychodził strasznie zbity i posiniaczony. (...) Pamiętam, że kilkanaście razy w ciągu tej nocy przychodził któryś z wachmanów i wzywał Woźniaka na przesłuchanie (...). 

Dwa dni trwała gehenna tego więźnia. Trzeciego dnia zbitego, sponiewieranego wachmani pozostawili w obozie rzekomo w celu grabienia placu apelowego. Został podczas tej pracy zastrzelony przez jednego z braci Hejne. Świadkiem jego śmierci był Wacław Markiewicz. 

(...) Po dwóch dniach wachman (...) polecił Woźniakowi grabić teren obozu ponieważ Woźniak był bardzo zbity, przy czynności tej jęczał. W czasie, gdy Woźniak grabił, wachman stał tuż obok niego. Ja znajdowałem się od nich w odległości około 5 m, obierałem wówczas kartofle, gdyż wyznaczono mnie do pomocy w kuchni. (...) kiedy Woźniak odwrócony był do wachmana tyłem — wachman (...) strzelił z karabinu. Po strzale zobaczyłem, że Woźniak przewrócił się i krzyknął „O mój Boże". Do leżącego Woźniaka wachman strzelił po raz drugi (...)". 

[DAWNY]1581421443128[/DAWNY]

Zwłoki zamordowanego wachman Hejne polecił zakopać poza obrębem obozu. Przy tej okazji zwyrodniali strażnicy naśmiewając się z ludzkiego nieszczęścia urządzili „pogrzeb" zamordowanemu. Stanisław Olszewski brał udział w tym makabrycznym przedstawieniu. 

(...) na polecenie wachmana Hejne, czterech więźniów (nazwisk ich nie pamiętam) wzięło zabitego do skrzynki, w której noszono wapno i zanieśli go poza obóz, tam, gdzie znajdowała się żwirownia. Zgodnie z wydanym nam poleceniem, my, pozostali więźniowie, szliśmy za nim i śpiewaliśmy. Gdy doszliśmy, na przeciwko kuchni obozowej, pozostawiliśmy zwłoki Woźniaka, które następnie pochowali znajdujący się tam Żydzi z Płońska (...)". 

Pojedyńcze egzekucje odbywały się bardzo często. Wymownym tego świadectwem są zeznania Henryka Walkowskiego z Mrozowej Woli, który tak opowiadał o zamordowaniu pewnego adwokata z Łodzi: 

(...) Często był szykanowany przez strażników, był bity. Musiał często myć latrynę, wybierając kał gołymi rękami. (...) Pewnej nocy został on zbudzony ze snu przez strażnika (...), który kazał mu wyjść na podwórze. Po wyjściu adwokata z tym strażnikiem, usłuszałem od strony podwórza odgłos strzału. Więcej już tego adwokata nie widziałem. Gdy następnego dnia udałem się do latryny, z tyłu tego pomieszczenia widziałem świeżo rozkopaną ziemię (...)". 

Zbroni tej dokonał jeden z braci Hejne. Stosunek funkcjonariuszy obozowych do więźniów cechował skrajny sadyzm i okrucieństwo. Urządzali oni swoistego rodzaju zabawy, których stawką było życie więźnia. Stanisław Olszewski z Sochocina uczestniczył w tej „grze". 

(...) wachmani często przychodzili do cel nocą, wyrzucali więźniom buty i następnie kazali im szukać tych butów w ciemności. Gdy w oznaczonym czasie więzień ich nie znalazł wyprowadzali go, a następnie słyszeliśmy strzały" . 

Tego typu zabójstwa zdarzały się w obozie często. Wybierani w nocy przez strażników więźniowie nigdy nie wracali do współtowarzyszy. Mordowano ich podczas nocnych egzekucji. W nocy 20 czerwca 1940 roku przywieziono do obozu w Smardzewie dwudziestoosobową grupę studentów z Warszawy, których rozstrzelano. Wacław Karwowski tak wspominał to wydarzenie: 

(...) na drugą noc mego pobytu w obozie, uwagę moją zwrócił niezwykły o tej porze nocy hałas, krzyki, zamieszanie. Było ciemno i nie zauważyłem co się dzieje na terenie placu obozowego. Po jakimś czasie od strony rzeki Raciążnicy (...) usłyszałem odgłosy strzałów karabinowych. Pojedyńcze strzały. Rano popędzono nas do pracy na połach majątku Smardzewo. Dowiedziałem się wówczas, że tej nocy na teren obozu przywieziono samochodem kilkudziesięciu studentów z Warszawy, których rozstrzelano w pobliżu obozu, a zwłoki tych studentów zakopano w dołach nad rzeką Raciążnicą. Wiadomości te przekazane zostały też przez mieszkankę wsi Smardzewo, u której strażnik Edmund Kowalewski bywał często w odwiedzinach". 

W obozie w Smardzewie zamordowano kiędza Mariana Golona proboszcza parafii w Dziektarzewie. Przyprowadzono go do obozu wraz z ogrodnikiem Bronisławem Dziekciórskim i kowalem z Dziektarzewa. 

„(...) w tym czasie, gdy stali pod murem szczuto ich psami. Dopiero wieczorem organistą (świadek błędnie podał zawód tego człowieka — M.T.F) i kowala umieszczono w naszej celi, a księdza zaprowadzono do piwnicy". 

Po dwóch dniach strażnik Edmund Kowalewski wyprowadził księdza z obozu i w niewielkiej odległości zastrzelił go. Świadkiem śmierci księdza był Wacław Markiewicz, który po latach tak opisał tę zbrodnię: 

„(...) Ksiądz szedł przodem, wachman szedł za nim prowadząc rower. Po wyjściu za teren obozu, około 20 metrów, wachman zrównał się z księdzem i następnie widziałem, że rower prowadził ksiądz, a wachman szedł za nim. Po kilku krokach ksiądz zatrzymał się, zdjął sutannę. Następnie sutannę powiesił na rowerze i szedł dalej. Zauważyłem wtedy, że wachman miał płaszcz rozpięty. Gdy ksiądz szedł przodem, wachman zdjął z ramienia karabin. Widziałem jak celował, a potem •usłyszałem strzał. Po strzale tym ksiądz upadł (...). 

Każdy z funkcjonariuszy ma na swym sumieniu pomordowanych więźniów. Komendant obozu Bether zamordował między innymi Stanisława Sobocińskiego z Latonic. Opis tej zbrodni pozostawił Stanisław Olszewski. 

„(...) kazał chłopakowi temu wziąć szpadel i kopać dół. Widziałem, że Bether stoi cały czas przy chłopcu z rękami założonymi do tyłu, zaś w ręku trzymał pistolet. Gdy chłopak wyprostował się i powiedział, że dół jest wykopany, wówczas Bether polecił mu aby łopatą jeszcze rozsypał trochę ziemi. Gdy chłopiec był w pozycji schylonej komendant oddał w jego stronę kilka strzałów. Chłopak nie dawał oznak życia. Bether zawował Żydów i kazał im zwłoki chłopaka zrzucić do dołu, zasypać ziemią i zrównać z powierzchnią gruntu". 

Ojciec zamordowanego — Jan Sobociński — dowiedziawszy się o śmierci syna poszedł do obozu w Smardzewie. Pragnął uzyskać od wachmanów informacje, gdzie znajdują się zwłoki syna. Jak wspominał Kazimierz Sobociński, wachmani „zbili go do utraty przytomności kolbami i kijami".

Jak wynika z akt OKBZH w Warszawie obóz w Smardzewie istniał do 31 sierpnia 1941 roku. Przeszło przez niego około 2 tysiące więźniów. Po rozwiązaniu obozu część więźniów zwolniono do domów, a pozostałych wysłano do obozu w Gralewie. Należy przypuszczać, że koło 20 więźniów narodowości żydowskiej, którzy byli więzieni do końca funkcjonowania obozu, zostało zamordowanych, gdyż nie istnieją relacje świadczące, że w grupie wysłanych do Gralewa znajdowali się ci więźniowie''.

O obozie pracy właśnie w Gralewie wkrótce w kolejnym materiale.

(za Notatki Płockie 34/4-141/nadesłała: Agnieszka Sabalska)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(6)

PawełPaweł

11 0

Super artykuł,oby wiecej historii z naszych regionów.... 17:31, 11.02.2020

Odpowiedzi:1
Odpowiedz

CzytelnikCzytelnik

3 0

jakie okrucieństwo wobec drugiego człowieka.Straszne 14:48, 12.02.2020


reo

IronIron

6 1

Nie miałam pojęcia, że na terenie Smardzewa był obóz. Dzięki bardzo za ten artykuł. Pozdrawiam serdecznie całą redakcję a szczególnie Pana Dawida.
Jesteście najlepsi!!! 12:15, 13.02.2020

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

Plon.Plon.

4 0

Dzięki za wartościowy artykuł. Historia regionu to nasza historia. 14:51, 15.02.2020

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

W. W.

0 0

Bydlaki!!! 21:52, 12.01.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

W W

0 0

Co się stało z tymi psami po wojnie , ich rodzinami może uciekli na zachód?? 21:56, 12.01.2024

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%