Pracowali na najbardziej niebezpiecznych odcinkach, o których cywile nawet nie myśleli. Władza ludowa chciała ich nauczyć pokory. A jeśli któryś by zginął, nie byłoby żadnego problemu...
Wojskowe bataliony pracy wykorzystywano do potrzeb górnictwa od 1946 do 1959 roku. Powoływano do nich ludzi niewygodnych dla władzy ludowej. Trafiali tam synowie akowców, części inteligencji, a także pochodzących z rodzin kułackich. Często poborowymi kierowanymi do jednostek, stawali się ludzie, którzy nie podobali się gminnym lub powiatowym funkcjonariuszom Urzędu Bezpieczeństwa. Żołnierze – górnicy pracowali pod groźbą pokazowych procesów w przypadku odmowy wykonywania prac w kopalniach. Kierowano ich do najbardziej niebezpiecznych wyrobisk, gdzie łatwo było o wypadek, a nawet utratę życia. Dla władzy ludowej ci ludzie byli niczym miał, który trzeba oddzielić od prawdziwego węgla. Pracowali po kilkanaście godzin, i tak przez cały tydzień. Otrzymywali marne posiłki, a warunki w koszarach daleko odbiegały od standardu tamtych czasów. Byli traktowani jak druga kategoria ludzi, a żołnierzami sami wstydzili się nazwać. Jednym z nich był płońszczanin Jan Przepiórkiewicz, fundator tablicy upamiętniającej losy swoich kolegów.
Jan Przepiórkiewicz w latach -50-tych pracował jako nauczyciel na terenie powiatu płońskiego. Został nawet kierownikiem szkoły w Zdunowie. Praca w tym zawodzie nie uchroniła go od wywózki na Śląsk, mimo że nauczycieli z reguły nie powoływano do wojska ze względu na olbrzymie braki kadrowe. – Zostałem ukarany za swe kułackie pochodzenie – mówił Jan Przepiórkiewicz. - Otrzymałem wezwanie do wojskowej komisji uzupełnień w Płońsku. Tam dowiedziałem się o dacie wyjazdu do jednostki wojskowej. Na dworcu było nas 30-tu, niektórych znałem. Przyjechał po nas plutonowy Frankowski, który zapowiedział, że wiezie nas do jednostki wartowniczej. Najwyraźniej chciał uniknąć kłopotów, bo zauważył wśród nas niepokój. Każdy wyczuwał, że coś jest nie tak. Wszyscy pochodzili z rodzin, których władza ludowa nie cierpiała. Poborowi z Płońska i okolic trafili do Bytomia. Już na dworcu widząc w oddali kominy i szyby górnicze zaczęliśmy domyślać się celu swojej podróży (...).
Żołnierzami byli tylko przez pierwsze 20 dni. Uczono ich przede wszystkim musztry i śpiewu. Potem odbyło się przeszkolenie BHP i cały oddział zjechał pod ziemię.
Jan Przepiórkiewicz harował w kopalni Rozbrat w Bytomiu od maja 1953 do września 1955 roku. To był okres nieludzkiego wysiłku i wielkiego upokorzenia.
– Nie miałem zielonego pojęcia o górnictwie. Chyba tylko takie, że 4 grudnia wypada Barbórka. W dodatku pierwszy dzień pracy przypadł w niedzielę. Miało to dodatkowy aspekt polityczny. My niedoszli żołnierze górnicy pochodziliśmy z rodzin katolickich. Już w ten sposób, od początku chciano nas poniżyć – mówił. – Nigdy nie zapomnę, jak szedłem przestraszony i głową waliłem o wystające belki. Wówczas przyszło mi do głowy, że dłużej tu nie pociągnę. W tych podziemiach przyjdzie mi spocząć na zawsze. Pracowałem na najniebezpieczniejszym wyrobiskach. Wykonywałem podsadzenia pod ścianami, aby się nie zawaliły. Mój dzień roboczy trwał kilkanaście godzin, a bywało, że nie wyjeżdżało się na powierzchnię przez dwie doby. Pojęcie wolnej niedzieli wówczas nie istniało, każdy dzień był taki sam. W trakcie tego rzekomego pobytu w wojsku, tylko kilka razy miałem w rękach karabin. Jak przyszło mi go składać przed jakąś komisją, to nie wiedziałem, co mam robić. Nasi wojskowi przełożeni wiedzieli jednak, że nie jestem od służby wojskowej tylko od czarnej roboty pod ziemią. W naszym plutonie mieliśmy jeden mundur z prawdziwego zdarzenia. Chodziliśmy w nim na nieliczne przepustki, każdy po kolei. A jak jechałem do domu, to w pociągu nie przyznałem się innym żołnierzom, co robię. Spuszczałem głowę i mamrotałem coś o jednostce wartowniczej – tłumaczył górnik – żołnierz.
Drobne urazy czy okaleczenia to normalka. Nie można było tego nawet zgłosić, bo młodzi górnicy – żołnierze mogli zostać posadzeni o symulowanie i chęci uniknięcia służby krajowi. Można było iść pod sąd wojskowy. Jan Przepiórkiewicz pamięta jednak zdarzenie, kiedy ledwo uniknął śmierci.
- Wyznaczono nas do ustawiania słupów – przypominał. - Sztygar rozdzielił robotę i sobie poszedł, bo nie przejmował się paniczykami. Robiliśmy swoje, nie zważając, że co jakiś czas opada na nas węgielny pył. Na szczęście przyszedł sztygar z sąsiedniej brygady. Zaczął patrzeć w górę, cały czas przykładając tam swoją dużą latarkę. W pewnym momencie krzyknął na cały głos: ,,Uciekajcie do pierona, to zaraz będzie lecieć”. Wyrwaliśmy aż się kurzyło. I rzeczywiście po pięciu minutach usłyszeliśmy niesamowity huk. Na szerokości 12 i długości 50 metrów runęła ściana. Gdybyśmy tam zostali pewnie po paru dniach odkopaliby tylko trupy. A może takich jak my w ogóle by nie odkopywali (...).
Po namyśle mężczyzna przypomniał jeszcze jedną straszną opowieść. Dosłownie przypadek zdecydował, że nie wsiadł z kolegami do klatki pełniącej rolę windy. Ci co pojechali, spadli z wysokości 40 m, bo pękła lina. Wszyscy zginęli. Wówczas o tych wypadkach nie wolno było nawet mówić. Młodzi żołnierze – górnicy z płońskiej ziemi coraz bardziej wątpili, że jeszcze zobaczą swoje miasto.
Do pracy w kopalni Jan Rzepiórkiewicz przez ponad dwa lata zdołał się przyzwyczaić. Trudno mu było natomiast przekonać Ślązaków, że nie przyjechał zabierać im chleba tylko z rozkazu władzy. Miejscowi nie lubili przyjezdnych, co robili za miskę zupy. Widzieli w nich zagrożenie. Dochodziło nawet do bójek. Na szczęście nadeszła odwilż polityczna i pod koniec lat -50-tych przymusowe roboty ustały. Przepiórkiewicz wrócił do Płońska. Do szkoły już nie chciano go przyjąć, gdyż po powrocie z gułagu stał się osobnikiem politycznie podejrzanym. O tamtych czasach mówił bez ogródek: – Młodym ludziom skierowanym do śląskich łagrów zrobiono wielką krzywdę, traktowano ich jak podludzi. Dla mnie było to upokorzeniem. Chciałem iść do wojska, ale nie do kopalni. Długo nie mogłem o tym mówić. Dzisiaj przyszedł czas, aby przywrócić pamięć o tamtych ludziach, dać świadectwo okrutnej prawdy. Płońscy górnicy to bolesny rozdział naszej historii - podsumował żołnierz z kilofem.
Jan Przepiórkiewicz zmarł w marciu 2019 roku w wieku 89 lat. Spoczął na płońskim cmentarzu.
2 0
Takich żołnierzy-górników było w Płońsku więcej. Ja osobiście znałem kilku. Jednym z nich był mój ojciec. Trafił w 1948 roku do kopalni Jowisz w Wojkowicach z kilkoma innymi mieszkańcami naszego miasta. Powody czasem bywały błahe. Przez trzy lata pracował przy stemplowaniu chodników kopalnianych. Wypadki śmiertelne nie były czymś rzadkim. Zmarłych odsyłano do domu w zalutowanych blaszanych trumnach.
1 0
Zacny człowiek. Mój sąsiad z ulicy Szkolnej.