Zamknij

(...) Byłyśmy tylko numerkami. Bili nawet za modlitwę... Wspomnienia płońszczanki, która przeszła przez piekło obozu w Ravensbrück

Igor KantorowskiIgor Kantorowski 14:37, 20.11.2020 Artykuł powstał w oparciu o Zeszyt Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta Płońsk pt.: 'Cena chleba' Aktualizacja: 08:47, 25.11.2020
Skomentuj Obóz KL Ravensbrück na fotografii z 1940 roku. Obóz ten określano jako najgorszy obóz koncentracyjny dla kobiet [Zdjęcie: wielkahistoria.pl] Obóz KL Ravensbrück na fotografii z 1940 roku. Obóz ten określano jako najgorszy obóz koncentracyjny dla kobiet [Zdjęcie: wielkahistoria.pl]

Czesława Stawiska była więźniarką obozu koncentracyjnego Ravensbrück. Przeżyła gehennę, ale udało jej się wrócić do Płońska.

Podczas okupacji była młodą dziewczyną, pracującą w piekarni. Miało to ją uchronić przed wywózką na przymusowe roboty do Niemiec.W lutym 1943 roku zlitowała się nad jedną z klientek i sprzedała chleb bez przydziałowej kartki. Kobieta prosiła o ten bochenek dla syna, który pracował w Niemczech i słał listy, że jest głodny. Nieszczęsna matka została przyłapana na poczcie, kiedy wysyłała otrzymany chleb.

Podczas przesłuchania wyjawiła, skąd go dostała. – Nie mam jej tego za złe – mówiła Stawiska. - Chciała pomóc swemu dziecku, myślała, że jeśli mnie wyda, nic mi nie zrobią, byłam młoda. Stało się jednak inaczej. Trzy dni później zostałam aresztowana. Pod piekarnię przyjechał gestapowiec Foch i inny, znany jako ,,Sinousty”, niezwykle okrutny. Zabrali mnie tak, jak stałam i zawieźli na przesłuchanie - opowiada kobieta.

Niedzielny karcer

Stawiska miała świadomość, że jej czyn może sprowadzić nieszczęście również na siostrę, która prowadziła piekarnię. Przyznała Niemcom, że sprzedała pozakartkowy chleb, aby kupić sobie szminkę i krem. Biorąc na siebie winę, znalazła się w płońskim więzieniu. Siedziała tam 40 dni. Sprawa odbyła się zaocznie, a wyrok brzmiał: dziewięć miesięcy obozu karnego. Nie pomogły starania rodziny, aby wydostać ją zza krat. Z Płońska przetransportowano ją do więzienia w Płocku.

W ciężkich więziennych warunkach rozchorowała się i po raz pierwszy poczuła, jakby utraciła człowieczeństwo. Następnie trafiła do więzienia w Olsztynie. - Warunki były lepsze, ale doszły kolejne złe doświadczenia - mówiła. - Naszą strażniczką była młoda Mazurka. Żartowała z nami i myśmy jej uwierzyli. Któregoś dnia nie wstałyśmy do porannego meldunku o stanie celi. Zameldowała naczelnikowi, że jej nie słuchamy i dostaliśmy za to cztery niedziele karceru, co powodowało, że przez cztery kolejne niedziele nie dano nam jedzenia, a na noce zabierano materace i przykrycia, żebyśmy spały na gołych deskach - wspominała.

Numerek 29334

W lutym 1943 roku Czesława Stawiska razem z innymi więźniarkami została załadowana do bydlęcych wagonów i przewieziona do obozu koncentracyjnego. – Najpierw zostałyśmy wysłane do łaźni zbiorowej - mówiła. - Tam odarto nas ze wszystkiego, poniżono. Niemcy obcięli nam włosy, zabrali rzeczy, dali obozowe pasiaki z trójkątami. Spisali nas, a potem robili badania. Jak któraś z nas miała zepsuty ząb, to wysyłali ją do dentystki, żeby wyrwała jej wszystkie zęby. Tam nie można było chorować. Dostałam się na blok 16 i od tamtej pory nie miałam już nazwiska tylko numerek - 29334 - wspomina Czesława Stawiska.

Przypomniała, że w KL Ravensbrück przebywało kilka innych kobiet z Płońska. Na przykład Elżbieta Kotarska, żona dyrektora płońskiego gimnazjum. Niektóre, jak siostry Krystyna Ważyńska i Barbara Dygowska, zostały zwolnione po kilku miesiącach.

Więźniarki Ravensbrück podczas katorżniczej pracy [Fot. Bundesarchiv/https://ipn.gov.pl/]

Różaniec nadziei

Obozowe życie było obwarowane wielką liczbą rygorów. Te świadomie zorganizowane okrucieństwa miały przyspieszać zagładę przetrzymywanych tam kobiet. Apele były o trzeciej lub czwartej nad ranem. Syreny wzywały do wyjścia z baraków nawet w siarczysty mróz.  

- Trzeba było wyjść z bloku i stać na placu - mówiła Stawiska. - Wychodziły esesmanki i liczyły. Stać trzeba było równo, jak w wojsku. Bo jak nie, to szczuły psami, biły pejczami.

W baraku pilnowały nas blokowe i sztubowe. Były jak kapo, rządziły całym blokiem. Rozdawały jedzenie, a jeśli któraś z nas odezwała się z czymkolwiek, dostawała chochlą po głowie, tak że lała się krew. Nas nadzorowała sztubowa, która była prawdziwą sadystką. Robiła z nami, co chciała. Oglądała nam każdy trep, czy jest czysty, rozlewała wodę i kazała szorować podłogę. Byłyśmy tylko numerkami – powtarza kobieta. - Bili nawet za modlitwę - przypominała. Stawiskiej udało się zrobić różaniec z chleba. Nawleczone okruszyny na nitkę do jej domu w Płońsku zawiózł jeden z Niemców, który był spokrewniony z niemiecką rodziną, mieszkającą w Płońsku. Jakimś cudem znalazł się przy obsłudze obozu. Ta wiadomość miała podtrzymać wiarę u rodziny, że osadzona za kolczastymi drutami kobieta nie straciła nadziei na powrót.

Komora albo powrót

W styczniu 1945 roku esesmani czuli zbliżający się koniec wojny. Chcieli zatuszować ślady zbrodni. Robili czystki wśród więźniarek. - Pędzili nas nago przed blokiem, gdzie przy stoliku siedział już esesman, dr Winkelman, w asyście dwóch esesmanek - mówiła Stawiska. Zaczęli nas dzielić. Te na lewo szły do pracy, te na prawo do komory gazowej. Wystarczyło mieć bliznę po operacji ślepej kiszki, żeby dołączyć do tych do spalenia. Każda z nas drżała. Włosy jednej z koleżanek farbowałyśmy ołówkiem tuszowym, żeby zmieniły kolor, bo miała siwe, a to znaczyło, że jest stara i jej miejsce jest w komorze. Podczas selekcji ocalała, ale nie wiem, co się z nią stało później - przyznaje kobieta.

Wspomina również, że zdarzało się, iż esesmani wytypowali matkę, a córkę zostawili, wówczas córka z własnej woli szła za rodzicem do komory gazowej.

Przez Bałtyk do wolności

W końcu Niemcy zaczęli szykować się do ucieczki. Wyrazili zgodę na przetransportowanie więźniarek do Szwecji. Stało się to za sprawą ustaleń z Czerwonym Krzyżem. Kobiety nie dowierzały Niemcom. Bały się kolejnego podstępu. Dotychczas przecież transport pociągami kończył się na kolejnych stacjach śmierci. Niektóre odmówiły wyjazdu - jak się okazało, była to dla nich tragiczna decyzja. Te, które poprzez Danię wyruszyły w drogę do Szwecji, przeżyły.

26 kwietnia 1945 roku wyjechałyśmy najpierw pociągiem towarowym do granicy duńsko-niemieckiej, a potem statkiem do Malmö  – wspominała więźniarka. - Panowała radość, ale i cierpienie, bo byłyśmy potwornie stłoczone. - Po podróży pociągiem, załadowano nas na statek, którym popłynęłyśmy do Szwecji. Tam czekał na nas już przedstawiciel konsulatu polskiego. To był jakiś cud! Nie mogłyśmy uwierzyć, że to prawda - stwierdzała. Czesława Stawiska przebywała w Szwecji do pierwszych dni jesieni 1945 r.

Artykuł powstał w oparciu o Zeszyt Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta Płońsk pt.: 'Cena chleba'.

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(4)

19601960

3 0

Straszne 16:12, 20.11.2020

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo

Polecam filmPolecam film

6 0

Polecam film "Ciemności skryją ziemię" nakręcony tuż po wyzwoleniu obozu koncentracyjnego. Pokazuje dokładnie co robiły z ludźmi te szkopskie kanalie. 16:20, 21.11.2020

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

StrachStrach

2 4

Oby prawica nie robiła tego ludziom tylko dlatego, że są ateistami albo homoseksualistami. A zmierza ku temu 18:17, 21.11.2020

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

PolakPolak

2 0

Teraz też każdy ma numerek. 09:20, 24.11.2020

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

0%