Zamknij

W obronie własnej godności. Niemiecka akcja pacyfikacyjna przeciwko polskiej rodzinie

16:06, 19.03.2024 Autor: Dariusz Kaliński, publicysta i komentator historyczny specjalizujący się w II wojnie światowe Aktualizacja: 14:41, 22.03.2024
W czasie okupacji niemieckiej rozmaite formy represji dotknęły mieszkańców 10 000 polskich wsi [źródło zdjęcia: domena publiczna] W czasie okupacji niemieckiej rozmaite formy represji dotknęły mieszkańców 10 000 polskich wsi [źródło zdjęcia: domena publiczna]

Gdy po jednego z braci przyszła niemiecka żandarmeria, chcąc go zaciągnąć siłą na roboty przymusowe, drugi twardo stanął w jego obronie. Padły strzały. W efekcie Niemcy musieli ścignąć duże siły z kilku garnizonów, aby spacyfikować jedną niepokorną, polską rodzinę.

W czasie II wojny światowej na rzecz III Rzeszy pracowało około 14 000 000 przymusowych robotników. Polacy byli pod względem liczebności drugą, po obywatelach Związku Sowieckiego (4 800 000), najliczniejszą grupą narodowościową. Łączna ich liczba, doliczając wrześniowych jeńców wojennych, wyniosła ponad 2 827 000 osób. Choć pewnie dzieląc Sowietów na poszczególne nacje, to Polaków było jednak najwięcej. 

Bezwzględne zarządzenia okupanta

Niemieckie urzędy wysyłały imienne wezwania do pracy na podstawie list sporządzanych przez miejscowych wójtów i sołtysów, którzy otrzymywali za to specjalne nagrody. Niekiedy lokalni włodarze musieli wezwania dostarczyć osobiście, w asyście niemieckiej żandarmerii bądź policji.

[BANER]0[/BANER]

Oczywiście nie wszyscy Polacy biernie poddawali się niemieckim zarządzeniom. Część ukrywała się w miejscowościach innych niż oficjalne miejsce zamieszkania, a także w niedostępnych dla okupanta, specjalnie przygotowanych kryjówkach. Niemieckie służby nie ustawały w ich wyłapywaniu, niekiedy podejmowały krwawe akcje pacyfikacyjne. Polakom uchylającym się od stawienia na roboty przymusowe palono zabudowania i grabiono dobytek. Im samym groziło więzienie; mogli nawet zostać skierowani do obozów koncentracyjnych. Czasem nasi rodacy, postawieni przed faktem przymusowego wyjazdu na roboty chwytali się iście radykalnych rozwiązań, aby go uniknąć. W takich przypadkach często dochodziło do prawdziwych rodzinnych dramatów. Takie właśnie zdarzenie miało miejsce wiosną 1943 roku we wsi Młodochowo, leżącej na terenie stworzonej przez okupantów Rejencji Ciechanowskiej (przed wojną był to powiat płocki, obecnie płoński, gmina Raciaż).

Borowscy stawiają opór 

Mieszkała tam rodzina Borowskich - starsze małżeństwo i dwóch dorosłych synów: Czesław i Janek. Czesław, były żołnierz Września, należał do Batalionów Chłopskich. Na terenie ich gospodarstwa była skrytka ze sporą ilością broni, zebranej pieczołowicie przez niego z wrześniowych pobojowisk.

20 marca  1943 roku Czesław Borowski otrzymał przez sołtysa wezwanie do pracy z Arbeitsamtu (niem. Urząd Pracy). Chłopak nie chciał się stawić, argumentując, że wystarczająco dużo jest pracy w rodzinnym gospodarstwie. Sołtys odszedł wtedy z kwitkiem. Jednak po kilku dniach, rankiem, ponownie zawitał do Borowskich, tylko tym razem przybył w towarzystwie dwóch żandarmów.

Czesław miał zostać doprowadzony siłą. Został zakuty w kajdanki. W pewnym momencie niespodziewanie padły strzały – to Janek strzelał w obronie brata. Jeden z żandarmów padł trupem. Sołtys i drugi żandarm, ranni, uciekli. Borowscy początkowo planowali się ukryć. Po pewnym namyśle jednak zrezygnowali. Postanowili bronić się do końca na swej ziemi. Jak stwierdził senior rodu: ''„Jakieśta zaczęli, to trzeba kończyć". Mężczyźni wybrali sobie między budynkami dogodne stanowiska strzeleckie. Rozdzielili tam broń i amunicję, a mieli jej pod dostatkiem.

Heroiczna walka polskiej rodziny

Po pewnym czasie w większej liczbie pojawili się zaalarmowani przez zbiegłego kompana żandarmi z okolicznych posterunków: Raciąża, Płońska, Bodzanowa, Wyszogrodu, Płocka, Sierpca, Staroźreb, Bielska i innych mniejszych posterunków gminnych.

Posesja Borowskich została otoczona. Rozpoczęła się ostra wymiana ognia. Uporczywe zabiegi napastników nie przynosiły jednak spodziewanego efektu. Kilku Niemców zostało zabitych i rannych, reszta rozbiegła się w popłochu. Zdesperowana polska rodzina trwała niezłomnie na swoim posterunku broniąc się zapamiętale. W końcu żandarmi zapędzili do pomocy nawet sąsiadów Borowskich, rozkazując im czołgać się i rzucać ze wszystkich stron zapalone łuczywa. Ci jednak umyślnie albo rzucali je zgaszone, albo udawali rannych i się wycofywali. 

Impas został przełamany dopiero po kilku godzinach walki, późnym popołudniem, gdy sprowadzono posiłki w postaci regularnego wojska niemieckiego z ciężką bronią, ściągnięte z odległego o 60 kilometrów Modlina. 

Około 800 wsi zostało dotkniętych planowymi akcjami pacyfikacyjnymi, a w 900 doszło do mordów na co najmniej kilku mieszkańcach. Łącznie wojny nie przeżyło 1 300 000 mieszkańców polskiej wsi. [źródło fotografii: domena publiczna]

Tragiczny finał 

Na skutek ostrzału z działa i pojazdów pancernych drewniane zabudowania gospodarstwa zajęły się wówczas ogniem. Stary Borowski, wielokrotnie ranny, okrwawiony, skonał na podwórzu między płonącymi budynkami. Jego żona widząc to doznała zawału serca i zmarła. Obaj bracia ostrzeliwali się jeszcze przez jakiś czas. Widząc jednak beznadziejność sytuacji, nie chcąc dać schwytać się żywcem Niemcom, popełnili samobójstwo.

***

Tekst jest nieco przeredagowanym fragmentem mojej książki pt. „Bilans krzywd".

Blog autorski Dariusza Kalińskiego: https://historia2ws.blogspot.com/

REKLAMA

(Autor: Dariusz Kaliński, publicysta i komentator historyczny specjalizujący się w II wojnie światowe)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
0%