Zamknij

Marta Szymańska - 'Ten ostatni raz'

09:03, 22.05.2021 Dodał D.T./Foto: Dawid Turowiecki/powstańcza inscenizacja autorstwa płońskich Strzleców/Archiwum Aktualizacja: 12:18, 22.05.2021
Skomentuj Autorka opowiadania o bolesnych czasach powstania warszawskiego - Marta Szymańska [Foto: zbiory prywatne] Autorka opowiadania o bolesnych czasach powstania warszawskiego - Marta Szymańska [Foto: zbiory prywatne]

Ach sierpień! Zbliża się wielkimi krokami. Piękny miesiąc, prawda? Taki magiczny, wyjątkowy. Wydawałoby się, że co roku jest taki, ale nie. To nie prawda. Nie w czasie wojny. Nie w okupowanej Polsce. Nie w okupowanej Warszawie, samym sercu tej pięknej Polski. Gdzie są te piękne chwile? Dzieci powinny kupować teraz kolorowe kredki i inne przybory, szykować się do rozpoczęcia roku szkolnego, a młodzi ludzie powinni przeżywać swoje pierwsze miłości. Powinni cieszyć się życiem, a tymczasem ich droga życia się skończyła. Przyszła po nich śmierć, tak samo jak przyjdzie po wszystkich. Rzecz w tym, że kostucha zabrała ich zdecydowanie za szybko - tymi zdaniami otwiera swoje przejmujące opowiadanie Marta Szymańska, uczennica VIII klasy Szkoły Podstawowej nr 2 w Płońsku, które młoda autorka zatytułowała ''Ten ostatni raz"', ... ten ostatni raz w powstańczej Warszawie.  

- Najjaśniejsze gwiazdy gasną najszybciej – szeptała dziewczyna, siedząc na dachu swojej kamienicy, spoglądając w niebo i wspominając swoich przyjaciół – nawet nie wiecie, jak bardzo za Wami tęsknię.

Nie było ich już od roku, a nadal boli. Nie pomaga nawet świadomość, że są teraz w lepszym świecie. Wspomnienia wracają i uderzają w samo serce, z podwójną siłą.

- Nie powinnaś tu być o tej godzinie – podpowiadała jej podświadomość – przesiadywaniem tutaj, dzień w dzień, życia im nie wrócisz.

Godzina policyjna deptała brunetce po piętach. Ostatni dzień lipca roku pańskiego 1944 dobiegał powoli końca. Wielu mieszkańców Warszawy opuszczało miasto z obawy przed zbliżającym się powstaniem. Rozalia, bo takie imię dostała ta brązowowłosa piękność wraz ze swoimi przyjaciółmi postanowili zostać w mieście. Zdecydowali, że będą walczyć, jeżeli wybuchnie powstanie, że założą na ramiona biało-czerwone opaski, staną do walki przeciwko Niemcom i jeżeli będzie trzeba, na śmierć pójdą w imię wolności Polski. Ich ukochanej ojczyzny.

22-latka wróciła właśnie do domu, gdzie ciepło powitała ją jej kochana matka. Miała szczęście, że wojna nie dosięgnęła jej bliskich. Tak bardzo ich kochała, że byłaby w stanie oddać się nawet w ręce gestapo, aby tylko jej rodzice i młodszy brat bezpiecznie przeżyli to piekło. Znała osoby, które nie miały tego szczęścia co ona. Może nie doświadczyła tego bólu osobiście, ale widziała jak trudno było im się z tym pogodzić.

Razem z przyjaciółmi bardzo się wspierali. Spotykali się praktyczni codziennie, byli dla siebie największym wsparciem w trudnych chwilach. To była jedyna taka przyjaźń w całej Warszawie, jak nie całej Polsce. Na początku była tylko dwójka przyjaciółek, później pojawiła się pozostała szóstka. Ale los napisał dla nich inny scenariusz, niż by się mogli tego spodziewać. Śmierć zaczęła zbierać swoje żniwa. Uderzyła w samo sedno. Rozerwała ich, ale mimo tych tragicznych wydarzeń, dalej trzymali się razem, nadal byli dla siebie oparciem. Tylko już nie było ich ośmioro, a pięcioro.

Następny poranek był piękny. Wpadające prze okno promienie słoneczne miło grzały Rozalię w twarz. Idealny dzień na rozpoczęcie walki zbrojnej, prawda? Dziewczyna jak poparzona wstała z łóżka i pobiegła do kuchni. Mama czekała już na nią ze śniadaniem. Przypomniały jej się chwile, kiedy spieszyła się do szkoły, a jej rodzicielka poganiała ją, aby zjadła. Teraz również się spieszyła, tylko że na spotkanie z przyjaciółmi.

- Słuchałaś już radia? – zapytała matkę niebieskooka.

- Dzisiaj jeszcze nie. O której jesteście umówieni?

- O jedenastej, pod moją dawną szkołą. Mamo, a czy ty myślisz, że powstanie wybuchnie?

- Myślę kochanie, że prędzej czy później na pewno tak się stanie. I myślę, że nawet szybciej niż się tego spodziewasz – kobieta uśmiechnęła się do córki.

Zazwyczaj jest tak, że matki nie pozwalają swoim dzieciom angażować się w konspirację. W przypadku Rozalii i jej rodziny było inaczej. Rozli oraz jej brat, Kuba, chętnie angażowali się w mały sabotaż, byli członkami Szarych Szeregów, i tak dalej. To oczywiste, że ich rodzice się o nich martwili, ale też znali swoje dzieci. Wiedzieli, że nawet gdyby zamknęli ich w pokoju na klucz, oni znaleźliby sposób, aby się wydostać. Dlatego też nie mieli nic przeciwko działalności konspiracyjnej dwójki tych młodych ludzi. Robili to w końcu na rzecz Polski, a to był powód do dumy.

Przed jedenastą Rozalia wyszła z domu. Podążając ulicami czuła w kościach, że powstanie jest blisko. Na ulicach było spokojniej niż zazwyczaj. Łączniczki biegały z meldunkami. Niemców nie było dużo, ale jednak ich obecność można było wyczuć na kilometr. W torebce dziewczyna miała na szczęście broń. Tak bardzo nie chciała nikogo zabijać. Próbowała sobie to tłumaczyć tym, że przecież robi to dla dobra kraju, ale to nie dawało zamierzonego skutku. Co więcej, niebieskooka nie wiedziała czy będzie umiała kogoś zabić. Życie to dar boży, którego nie wolno nikomu odbierać. Może ten człowiek ma rodzinę, marzenia, a ona ma mu to po prostu odebrać? Tylko dlatego, że jest Niemcem? Nawet jeśli ten człowiek ma na sumieniu tysiące niewinnych duszyczek, to nadal jest człowiekiem.

Tak minęła jej droga do szkoły, do której przed wojną uczęszczała. Cztery lata temu powinna zdawać tu maturę, ale malarz i jego armia pokrzyżowali jej i jej przyjaciołom plany. Na miejscu czekali na nią jej znajomi. Laura, Eliza, Klara i Bartek. Laura była zwana przez wszystkich Larą. Jej długie, złote jak piasek włosy opadały jej na ramiona, które przyozdabiała skórzana kurtka. W szmaragdowo zielonych oczach tliła się taka charakterystyczna dla niej iskierka. Eliza, inaczej Liza, również była blondynką. Jej włosy nie były tak długie, jak te Laury, ale były równie piękne. A oczy miała niebieskie, takie jak ocean. Tajemnicze i nieodkryte. Klara, która dostała pseudonim Kara, była najniższa, ale jej wzrost nie definiował jej charakteru. Jako jedyna nie miała oporu przed strzelaniem do wroga. Miała ciemnobrązowe włosy, które w świetle dziennym przybierały kolor hebanu, a oczy były również zielone. A Bartek, to po prostu Bartek. Był wysokim szatynem, którego natura również obdarzyła zielonym kolorem oczu.

- Wiadomo już coś? Eliza, jesteś łączniczką, powinnaś coś wiedzieć! – Rozalia przywitała czwórkę młodych ludzi, stojących przy ogrodzeniu budynku.

- Dostałyśmy rozkaz, aby ustalić Godzinę "W" na siedemnastą – odpowiedziała spokojnie blondynka – oby to nie trwało długo. Nie chcę patrzeć jak to miasto umiera – dodała.-Nie będziesz patrzeć, bo nie będzie umierać. Wypędzimy Niemców z Polski, zanim zdążysz powiedzieć "mały sabotaż". Spokojnie – odezwała się najniższa.

- Jak na wojnie! – zawołali wszyscy chórem.

Radość jaka w nich teraz buzowała była nie do opisania. W końcu po latach okupacji, los Polski leży w ich rękach. Teraz od nich zależy, czy uda im się wyzwolić stolicę, a co za tym idzie – resztę kraju również. Od nich zależy, czy ludzie będą mogli żyć w bezpiecznym państwie, bez strachu o to, czy ich bliscy wrócą do domu. Z tyłu głowy jednak zawsze będą ci, którzy nie doczekają tego momentu, w którym świat dowie się, że Polska znów jest niepodległa.

- Widzimy się o siedemnastej!

Godzina szesnasta. Minuty lecą jak szalone. Nikt nie może się doczekać, bo przecież to już zaraz! Rozalia właśnie kończyła pleść wygodnego warkocza. Każdy kosmyk jej długich, brązowych włosów był na swoim miejscu. W jednym wielkim skrócie – był idealny. Ostatni taki na długo. Na jej ramieniu właśnie zagościła biało-czerwona, powstańcza opaska. Ostatni raz spojrzała w lustro. Na jej ustach gościł uśmiech, a na nim czerwona szminka, która niedługo zamieni się w równie czerwoną krew. Ale ona jeszcze tego nie wiedziała. Nie mogła wiedzieć. A teraz liczyły się w tylko minuty. Każda przybliżała ją do momentu, w którym wszystko się zmieni.

- Gotowa? – zapytała ją mama.

- Jak jeszcze nigdy – uśmiechnęła się jeszcze bardziej.

- To dla ciebie. Pamiątka po kampanii wrześniowej - oznajmił tata, darując swojej jedynej ukochanej córce orzełka, którego ona od razu wpięła do czapki i założyła na głowę. To zaszczyt otrzymać tak bardzo cenną pamiątkę, w takim dniu.

- Kochanie, pamiętaj – zaczęła kobieta – nie zabijaj nigdy nikogo – dokończyły razem i zamknęły w szczelnym uścisku ten ostatni raz.

Wyszła z domu. Taka była szczęśliwa. Zupełnie nieświadoma, że właśnie idzie oglądać śmierć swojej Warszawy i ostatnich przyjaciół. Szła z nadzieją, że wróci do domu w kraju niepodległym.

Walki zaczęły się już wcześniej. Niemcy za wszelką cenę nie chcieli dopuścić, aby powstańcy mogli dotrzeć do swoich batalionów czy plutonów. Nie chcieli dopuścić do powstania. Nie mogli do niego dopuścić. A do walki szły nawet dzieci. Serce pękało, gdy to widziało. Ci chłopcy i te dziewczynki, którzy byli gotowi oddać życie byli bardzo odważni. Niewyobrażalnie odważni, jeśli szkolne zeszyty zamienili na meldunki, a zabawki – na broń.

Wreszcie doszła na miejsce. Czekali na nią już uśmiechnięci przyjaciele i inni powstańcy. Do odzyskania upragnionej niepodległości było już tak blisko, a jednak tak daleko. We wszystkich zebranych żyła nadzieja na wolność. Stanęli do nierównej walki ramię w ramię.

Piątka przyjaciół miała właśnie ruszać do miasta. Rozalia na chwilę się zatrzymała, przez co pozostała czwórka również to uczyniła.

- Co robisz? – żachnęła się Kara – nie ma czasu!

- Wiem, ale obiecajmy sobie, że zawsze będziemy przy sobie. Na dobre i na złe – powiedziała niebieskooka.

- Choćby niebo runęło na ziemię – uśmiechnęła się Lara, a pozostali odwzajemnili jej gest. I poszli.

"A kiedy trzeba

Na śmierć idą po kolei,

Jak kamienie przez Boga rzucane

Na szaniec”

***

Miało się skończyć – mówili. Mieli być wolni – mówili. Armia Czerwona miała pomóc – mówili. Trwa już drugi tydzień walk. Nadal trwa. Nadal nie są wolni. Armia Czerwona nadal nie pomogła. Już tyle ludzi straciło szansę na życie w wolnej ojczyźnie. A na wygraną jak na razie się nie zapowiada.

- Idziemy dzisiaj po żywność – oznajmił Bartek.

- To dobrze. Dawno nic nie jadłam. Tak samo z resztą jak Wy – odpowiedziała uśmiechnięta Rozalia. Mimo trudnych warunków, z twarzy tej brunetki uśmiech nigdy nie schodził.

- Wymarsz za pół godziny – powiedział i odszedł.

Poprawiła swój długi warkocz, który od dwóch dni żył swoim własnym życiem. Nie był już taki idealny, jaki był 1 sierpnia. Kurz i pył pokrywały ją od stóp do głów. Do tego jeszcze krew towarzyszy broni.

Niemcy byli coraz bardziej brutalni. Czołgi masakrowały ulice Warszawy, zabijając nie tylko powstańców, ale i cywili. Hitler objął sobie za cel, aby zrównać to miasto z ziemią, a mieszkańców zgładzić. Co za tym idzie, Rozalia bała się o swoją rodzinę. Nie otrzymała od rodziców żadnej wiadomości od momentu, w którym wyszła wtedy z domu. Obawiała się najgorszego. Nie przeżyłaby, gdyby oni zginęli. Od brata też nie miała informacji. Ostatni raz widzieli się równo tydzień temu.Pamiętała ten dzień, jakby to było wczoraj. W tym popłochu mieli dla siebie tylko chwilę, ale ważne było, że mogli się zobaczyć, przytulić, pocieszyć.

Rozli często wracała do tej chwili, jak również do tych sprzed wojny. To była taka odskocznia od rzeczywistości. Jednak z natłoku myśli wyrwali ją jej najdrożsi przyjaciele, mówiąc, że czas iść już po żywność.

Na początku wszystko szło gładko jak po maśle. Nie było ofiar, wszyscy byli szczęśliwi, że udało im się dostać trochę jedzenia. Sprawy skomplikowały się w drodze powrotnej. Zza rogu, prosto na grupę powstańców wyszedł patrol niemieckich żołnierzy. Zaczęła się strzelanina. Rozalia, Lara, Bartek i Eliza zaczęli się już przyzwyczajać do zabijania, nie mieli innego wyjścia. Mimo, że nie chcieli, bo zabijając nawet mordercę, sami stawali się mordercami, to musieli to robić, ku chwale ojczyzny. Strzały padały jeden za drugim. W głowach tych młodych ludzi tworzyły się najczarniejsze scenariusze. Za wszelką cenę nie mogli dopuścić, aby jakikolwiek z nich się spełnił. Jednak w jednej sekundzie spełnił się jeden z nich. Dziewczyna, która była najsilniejsza z nich wszystkich. Ta, która się nie bała, teraz żegnała się z życiem na oczach przyjaciół.

- Klara, nie rób tego. Nie wolno ci, rozumiesz?! – krzyczała Rozalia, płacząc nad dziewczyną.

- Będę przy Was. Zawsze i na zawsze – powiedziała ledwie słyszalnym głosem. Delikatna strużka szkarłatnej cieczy wypłynęła z jej ust, a brunetka zamknęła swoje zielone oczy, by zasnąć i już nigdy się nie obudzić.

- Wróć do mnie, proszę… - płakała, gładząc policzek przyjaciółki, który stygł z każdą sekundą. Podniosła jej głowę i przycisnęła do piersi. Podświadomość podpowiadała jej, aby zostawiła już Klarę i wracała do reszty, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Dopiero gdy Laura i Eliza odciągnęły ją siłą, wyrwała się z transu.

***

Ile tak jeszcze wytrzymają? Nie wiadomo. Muszą wytrzymać, to jest pewne. Muszą to zrobić dla Polski. To ich obowiązek. Przysięgali. Przysięgali przed Bogiem. Kończył się już sierpień. Miesiąc, który wszystko zmienił. Miesiąc, który miał przynieść wolność. A co zamiast tego przyniósł? Strach, ból, cierpienie, śmierć, rozpacz. Można by wymieniać w nieskończoność. Ale nie można tracić nadziei. Jeszcze jest szansa. A szansa daje radość.

Co jeszcze pomaga, aby ta nadzieja nie umarła? Miłość. Mogło by się wydawać, że teraz nie ma czasu na takie konwenanse, ale to nie prawda. Miłość jest potrzebna w tak przerażających czasach. To jest taka inna miłość. Taka, która zdarza się tylko podczas wojny. Nie każdy ma szczęście, żeby się tak zakochać.

- Rozalko! – zawołała ucieszona Lara.

- Cóż u diabła się stało, że taka jesteś szczęśliwa? – zapytała brunetka.

- Wychodzę za mąż! Dzisiaj! Rozalko, zostaniesz moją świadkową?

- Oczywiście, że zostanę. Ale czy na pewno chcecie dzisiaj?

- To idealny dzień. Bardzo się cieszę, że się zgodziłaś – powiedziała blondynka.

- Chodź, zrobimy cię na bóstwo – uśmiechnęła się krzepiąco.

Dwie przyjaciółki poszły przygotowywać się do ślubu. Ceremonia i wesele nie mogłyby być huczne. Poza tym, nikt nawet o tym nie myślał. Szatynka miała talent do robienia pięknych upięć. Tamtego dnia nie mogło być inaczej. Przez warkocze, które zielonooka prawie codziennie zaplatała, jej długie włosy przyozdobiły delikatne fale, a spięta z tyłu grzywka dodawała tej panience dziewczęcego uroku. Gdyby jeszcze założyła długą suknię i diadem na głowę, można by pomylić ją z księżniczką. Warunki w jakich 22-latka miała wychodzić za mąż nie pozwalały na ślub o jakim z pewnością marzyła, nie pozwalały na białą suknię i welon, ale to nie było w tym wszystkim najważniejsze. Najważniejsza była ona i miłość jej życia.

Rozalia zdążyła poprawić swój warkocz. Znów był idealny. Idealny jak ona sama. Ale ona tego nie zauważała. Zawsze liczyli się tylko inni, nigdy ona. W sobie dostrzegała tylko same wady. Co gorsza te wyimaginowane również. Uważała, że nie ma zalet, a miała ich całe mnóstwo. Jedną z nich było właśnie to, że problemy innych stawiała ponad swoje własne.

- Gotowe? – zapytała przyjaciółkę Eliza, która właśnie podeszła do pozostałych.

- Ja tak – odpowiedziała Rozalia, uśmiechając się promiennie.

- A ty, Laura?

Dziewczyna nie odpowiedziała, jakby na chwilę odcięła się od świata. Często tak robiła, kiedy czymś się stresowała, a teraz miała czym.

- Laura – Rozli zagadała do przyjaciółki, delikatnie szturchając ją w ramię.

- Co? Och, przepraszam. Możemy iść – uśmiechnęła się.

Tak więc wróciły do pozostałych. Czekali na nie już narzeczony Lary i inni towarzysze broni z plutonu. Wszyscy uśmiechnęli się na ich widok. Naprawdę wyglądały pięknie. Ksiądz już czekał, więc ślub zaczął się od razu. Było tak romantycznie, a przede wszystkim wyjątkowo. Msza polowa nie trwała długo – wszystko odbyło się bardzo sprawnie.

-No, no panienko Lauro, gratuluję! – zaśmiał się Bartek.

- Już nie panienka, tylko mężatka! - "poprawiła" go Rozalia, a Laura lekko się zarumieniła – dbaj o nią, Maciek – szepnęła do chłopaka, który obejmował blondynkę.

- Będę – odpowiedział jej i pocałował skroń swojej już żony.

***

Niedawno zaczął się wrzesień, czyli miesiąc, który zdecydował o przebiegu wydarzeń na dobre kilkadziesiąt lat. Walki nadal trwają, a rannych i ofiar śmiertelnych jest coraz więcej. Rozalia też miała na sumieniu życie tylu ludzi. Teraz ostatnie słowa, jakie wymieniła z matką kompletnie straciło sens. "Nie zabijaj nigdy nikogo". Złamała tą obietnicę, choć tak bardzo nie chciała tego zrobić. Mimo swojej woli pomściła śmierć Klary.

- Kończy się amunicja! – krzyczała Lara, chociaż nie wiele osób mogło to usłyszeć przez wybuchy granatów i strzały.

- Mają czołgi! – zawołała w pewnym momencie Rozalia.

- Musimy się wycofać! – zarządził Bartek, przez co Rozli jak oszalała się na niego rzuciła. Złapała za kołnierz kurtki i przycisnęła do ściany – co mamy innego zrobić?! Wystrzelają nas jak kaczki, jeśli tego nie zrobimy! – krzyknął chłopak, a brunetka go wreszcie puściła.Już nic nie odpowiedziała, tylko odeszła. Chwyciła z powrotem za broń, którą wcześniej zostawiła i wróciła do walki. Niemcy, tak samo jak Polacy się nie poddawali. Obie strony zacięcie strzelały. Różnica była tylko w liczbie ofiar – po stronie niemieckiej nie dużo, po stronie polskiej wręcz przeciwnie. Nie zapominajmy też o broni. Niemcy mieli czołgi, najlepsze na tamte czasy karabiny i goliaty. No właśnie. I tu jest pies pogrzebany. Te bestie wykorzystały miny, aby doprowadzić do polskiej klęski. Jedynym sposobem, aby zapobiec temu było odcięcie przewodu tej miny.Równało się to z natychmiastowym wybuchem. Mimo to znalazł się śmiałek, a była nim… Eliza!

- Gdzie idziesz?! – zawołała przerażona Laura. - Przecież to samobójstwo! Skazujesz się na śmierć, dziewczyno! – poparł blondynkę jej mąż.

- Wolę umrzeć teraz niż gnić później w obozie! – odpowiedziała i podbiegła do maszyny. Przecięła przewód. Nastąpiła eksplozja. Wybuch był tak silny, że dziewczynę odrzuciło w powietrze kilka metrów dalej. Lara, Rozalia i Bartek podeszli do przyjaciółki. Jeszcze żyła, jeszcze była nadzieja. Ale Eliza już wiedziała, że zaraz znowu spotka swych najdroższych przyjaciół.

- Oddychaj, słyszysz? Wszystko będzie dobrze – mówiła brunetka.

- Przepraszam, że zawiodłam. Kocham cię, pamiętaj o tym – powiedziała na ostatnim wdechu. Po tych słowach jej niebieskie oczy znieruchomiały, a klatka piersiowa przestała się poruszać. Z oczu dwóch dziewczyn polały się łzy.

- Byłaś taka dzielna, Elizka. Nie zasługiwałaś na taki los – załkała blondynka i upadła na kolana. Rozli objęła ją ramieniem, aby dodać sobie i jej otuchy. Maciek i Bartek, widząc to, podbiegli do 22-latek i również je przytulili.

***

Tyle wspaniałych duszyczek odeszło już do raju. Odeszli do miejsca, gdzie już zawsze będą młodzi i szczęśliwi. A jeszcze tyle ludzi straci życie w imię Polski, miłości i przyjaźni. To takie przerażające, że ci niczego niewinni ludzie nie mogą dalej być tu, z żywymi.Grupa przyjaciół była coraz mniejsza. Została ich już tylko trójka. Fizycznie trójka, ale mentalnie nadal ósemka. Bo przecież ta piątka, której już nie ma ciałem, jest nadal duchem przy Rozalii, Laurze i Bartku.

A Bartek ostatnio był taki szczęśliwszy niż zawsze. Ciągle chodził uśmiechnięty, może nawet trochę z głową w chmurach. A powodem tego była dziewczyna. Miała niebieskie oczy, czarne jak heban włosy i malinowe usta. A przedstawiła mu się jako Ania. Była z tego samego plutonu, więc szatyn dziwił się sobie, że dopiero teraz dostrzegł tą czarnowłosą piękność. I wszystko wskazuje na to, że zakochał się w niej z wzajemnością.

- Hej, słuchasz mnie? – zapytała zniecierpliwiona Rozalia – masz iść dzisiaj z Anką na patrol.

- Oczywiście, kiedy?

- Za chwilę. Ty jej powiesz, czy ja mam to zrobić? – zapytała z chytrym uśmieszkiem, chociaż doskonale wiedziała jaką odpowiedź uzyska.

- Ja to zrobię – burknął i odszedł, od razu do swojej ukochanej.

Dziewczyna na jego widok bardzo się ucieszyła. Strząsnęła włosy z ramion i pobiegła do niego. Wyglądała jak taki prawdziwy anioł. Chłopak zaczął się wtedy zastanawiać, co takiego zrobił, że Bóg zesłał mu ją. Dziewczyna rzuciła się szatynowi na szyję, a on okręcił ich kilka razy wokół własnej osi. Po chwili odstawił Anię na ziemię. Zaczęli wpatrywać się w swoje oczy. On w jej, a ona w jego i stali tak jeszcze kilka minut. Bartek trzymał ręce na talii dziewczyny. Anka natomiast obejmowała jego szyję rękami.

- Po co przyszedłeś? – zapytała cichutko.

- Mamy iść razem na patrol – odpowiedział równie cicho. Ona pokiwała głową na znak, że mogą już iść.

I poszli. Trzymali się za ręce, a w tych wolnych trzymali broń, aby w razie spotkania z Niemcami mogli szybko zareagować. Na razie wszystko szło bardzo dobrze. Żadnych szkopów, rannych, którzy potrzebowaliby pomocy, ani też na szczęście żadnych ofiar śmiertelnych, których trzeba było pogrzebać. Zapowiadało się, że będzie już tak aż do ich powrotu do pozostałych. Niestety pozory mylą. Byli już w drodze powrotnej do starej fabryki, gdzie obecnie stacjonował ich pluton, kiedy dosłownie znikąd rozległy się strzały. W ułamku sekundy Bartek przyciągnął do siebie Anię, pocałował ją szybko i zasłonił ją własnym ciałem. Strzały rozległy się również po polskiej stronie. Wszystko działo się tak szybko. Nawet się nie zorientowali kiedy przybiegli inni. A wśród nich były Rozalia i Laura.

Wszyscy – zarówno Niemcy, jak i Polacy strzelali jak oszalali. Na szczęście dzięki przewadze liczebnej Armii Krajowej tym razem Polacy wygrali tą strzelaninę. Lecz nie obyło się bez ofiar. Tylko jedna osoba przelała wtedy krew. Ania.

- Ten pocałunek był najlepszą rzeczą jaka mnie w życiu spotkała – powiedziała, ledwo dychając.

- Spotka Cię jeszcze wiele takich. Po Powstaniu weźmiemy ślub. Będziemy mieli dzieci. Jeszcze wszystko się ułoży. Jeszcze nie umierasz, rozumiesz? – uspokajał ją.

- Zawsze będę cię kochać. Żywa czy martwa – i to były jej ostatnie słowa. Zamknęła oczy, a na jej ustach uśmiech pozostał już na zawsze.

- Obudź się, Aneczko. Obudź się, słyszysz?! – krzyczał, zalewając się łzami. Załamany chłopak wziął pistolet, który leżał obok ciała dziewczyny i przyłożył do skroni. Powiedział jeszcze tylko ciche "przepraszam", które miało być skierowane do jego ostatnich żyjących przyjaciółek – Rozalii i Laury – po czym nacisnął spust. Z jego głowy zaczęła sączyć się szkarłatna ciecz. Teraz mógł już być ze swoją ukochaną na wieki.

***

Już prawie 60 dni minęło od 1 sierpnia. Równe dwa miesiące, a nierówna walka nadal trwa. Chociaż już każdy wie, że zbliża się jej koniec. A jednak się nie poddają. Nadal wierzą, że jednak los się do nich uśmiechnie, że jednak uda im się wygrać.

Rozalia już nie była tak uśmiechnięta jak kiedyś. Obwiniała się za śmierć przyjaciół. Mogła przecież coś zrobić, a nie zrobiła. Pocieszała ją Laura. Teraz, kiedy zostały tylko we dwie, miały tylko siebie. Stały się sobie bliższe niż kiedykolwiek wcześniej. Były teraz jak siostry. Nie było Rozalii bez Laury, ani Laury bez Rozalii. Były szczęśliwe, gdy były razem. A teraz miały powód do szczęścia, ale na razie wiedziała tylko jedna z nich.

- Widziałaś gdzieś Laurę? – zapytał Rozalię Maciek – chciała mi coś powiedzieć, a nie mogę jej nigdzie znaleźć.

- Niestety nie wiem gdzie jest. A nie wiesz co się z nią ostatnio dzieje? Ostatnio jest jakaś taka bardziej szczęśliwa niż zawsze…

- Nie wiem, ale to chyba dobrze, że jest szczęśliwa, prawda?

- Tak, oczywiście – uśmiechnęła się. Wtedy usłyszeli przerażający krzyk. Zdezorientowani zaczęli więc wzrokiem błądzić po okolicy, szukając przyczyny tego wrzasku. Na nic. Potem następny, i kolejny. Wtedy rozbiegli się na dwie strony. Rozalia pobiegła w prawo i zobaczyła niemieckiego żołnierza, który kolbą od karabinu uderzał kogoś w brzuch. Strzeliła do tego mężczyzny. Dostał prosto w pierś i legł na ziemię, a ona podeszła bliżej, aby pomóc tej poszkodowanej osobie. Serce złamało jej się w pół, kiedy zobaczyła nad kim znęcał się ten potwór. Na ziemi leżała Laura. Była cała zalana łzami, a na skroni miała rany. Chciała się podnieść, ale nie mogła.

- Leż – brunetka powiedziała stanowczo, po czym głośno zawołała męża przyjaciółki – Lauruś, będzie wszystko dobrze, tak? Już dobrze, kochana.

Uspokajała ją tak jeszcze chwilę, dopóki nie podbiegł Maciek. Jej starania szły jednak na marne. Lara cały czas płakała z bólu, mamrotała coś pod nosem, trzęsła się okropnie. Nie uspokoiła się nawet kiedy w ramiona porwał ją jej ukochany. Na ziemi, w miejscu, w którym leżała zbita blondynka, Rozalia zobaczyła plamę krwi. Delikatnie szturchnęła Maćka w ramię i głową pokazała mu, aby spojrzał.

- Dziecko – załkała Laura. Rozalia i Maciek przerazili się tym, co dziewczyna powiedziała. Wiedzieli już, że po tym jak ten Niemiec ją skatował, nie ma szans, że uda się uratować to dziecko. Doskonale wiedzieli, że Laura zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, ale nie mogli jej powiedzieć, że nie zostanie matką, aby jeszcze bardziej jej nie załamać.

Chłopak delikatnie położył żonę na polowym łóżku, okrył kocem i usiadł przy niej gładząc jej czoło. Jego serce pękało właśnie na kolejne milion kawałeczków. Nie chciał patrzeć jak Laura cierpi, a jednak musiał. On sam też ogromnie cierpiał. To właśnie ciąża była powodem, dla którego Lara była taka szczęśliwa. Kilka dni temu dowiedziała się, że jej rodzina się powiększy, a teraz będzie musiała pogodzić się z tym, że to wszystko stracone.

Tymczasem Rozalia zastanawiała się dlaczego wszystkie nieszczęścia omijają ją i spotykają jej najbliższych. Rok temu chłopaki, potem Klara, Eliza, Bartek, a teraz jeszcze niewyobrażalna tragedia spotkała Laurę. Dlaczego jej najlepsi przyjaciele muszą tak bardzo cierpieć fizycznie, a ona musi to wszystko dusić w sobie? Przyszła pora, aby też ona poznała smak bólu fizycznego. Tylko jak? Strzelić do siebie? A może pozwolić, aby to Niemiec do niej strzelił? Z zamyślenia wyrwał ją Maciek, który poinformował ją, że Lara chce z nią porozmawiać.

- Maciek… - zaczęła, widząc czerwone od płaczu oczy chłopaka.

- Idź – ponaglił ją.

Więc poszła. Blondynka leżała na tym polowym łóżku zupełnie jak nie ona. Zawsze była taka żywa, a teraz była blada jak śnieg, bez chęci do życia. Krew na skroni zdążyła już zaschnąć, a oczy miała zapuchnięte od łez, które nadal lały się strumieniami.

- Laura… - powiedziała cicho brunetka. Starała się powstrzymać łzy, chciała być silna, ale nie potrafiła i już po chwili wybuchła gorzkim płaczem. Teraz obie płakały. Obie z bólu i obie z bezsilności. Długo tak wylewały łzy, ale robiły to w ciszy. Żadna się nie odezwała. Rozli nawet nie śmiała, a Lara nie miała na to siły.

- Niemcy! – krzyknął ktoś z plutonu. Wszystko znowu nabrało tempa. Liczyły się sekundy. Każda był na wagę złota. Wszystko działo się tak błyskawicznie szybko, tak spontanicznie. Strzały, huki, wybuchy zagłuszały wszystko dookoła.

- Rozalia – jęknęła blondynka, a druga z dziewczyn natychmiast poderwała się z miejsca.

- Laura, co się dzieje? Mów do mnie! Laura!

Brunetka sprawdziła puls przyjaciółki. Był ledwo wyczuwalny, ale był. Ale nawet to nie pozwoliło niebieskookiej choć na chwilę odetchnąć z ulgą. Musiała ją ratować. Ona jedna została jej na świecie. Nadal nie wiedziała, co się stało z jej rodzicami i bratem, dlatego pogodziła się z tym, że najpewniej już ich nie zobaczy.

Sytuacja dalej była niespokojna. Polskie rozkazy mieszały się z niemieckimi. Laura ocknęła się dopiero po chwili. Rozalia myślała, że straciła ostatnią bliską jej osobę. Jeszcze bardziej słaba i blada blondynka nie wiedziała co się dzieje. Walka nadal trwała. Ucichła dopiero, gdy nadleciał niemiecki samolot i zrzucił pocisk, który od razu wybuchł, niszcząc wszystko dookoła.

- Jesteś cała? – zapytała przyjaciółkę Rozalia, kiedy było już spokojnie. Odpowiedziała jej cisza. Przeraziła się i wzrokiem zaczęła szukać blondynki. Kiedy już myślała, że ją straciła, Laura podniosła się z ziemi i chwiejnym krokiem podeszła do zmartwionej Rozli. Nic nie mówiąc, usiadła obok niej i mocno ją przytuliła. Ta chwila milczenia mogła dla osoby trzeciej nic nie znaczyć, ale dla tych dwóch młodych kobiet znaczyła więcej niż jakiekolwiek słowa. Złożyły sobie wtedy tą samą obietnic, którą złożyły sobie razem z pozostałymi 1 sierpnia. Będą przy sobie trwać choćby niebo runęło na ziemię. Do końca świata i o jeden dzień dłużej.

Do wieczora już było spokojnie. Wszyscy spodziewali się już, że Powstanie zbliża się ku końcowi. Zaczęło brakować amunicji, jedzenia, a liczba rannych i ofiar śmiertelnych wcale nie była mała. Każdy chciał już odpocząć po kolejnym dniu, ale ktoś musiał iść na patrol. Ciężko było zdecydować na kogo dzisiaj wypadnie.

***

Dochodziła północ. Teoretycznie wszyscy powinni już spać. A praktycznie nie wszyscy. Nie spały Rozalia i Laura. Żadna nie wiedziała, że ta druga nie śpi. Jakież było zdziwienie Rozli, kiedy zobaczyła, że Lara nie odpoczywa, tak jak powinna.

- Co tu robisz? – zapytała brunetka.

- Mogłabym cię zapytać o to samo – uśmiechnęła się delikatnie, ale widząc wymowną minę przyjaciółki, zebrała się do wyjaśnień – nie mogłam spać. Ciągle mam przed oczami jak ten Niemiec mnie bije. To tak bardzo bolało, nadal boli. Tak bardzo chciałam je mieć.

- Hej, jesteś jeszcze młoda, jeszcze będziesz miała dzieci.

- Obiecaj mi, że przeżyjesz tą wojnę. Chociaż ty. Ja nie muszę, ale ty masz to zrobić. Dla mnie, dla Klary, Elizy, Bartka i reszty.

- Ty też będziesz żyć. Jeszcze będę chodziła do teatru na twoje spektakle, w wolnej Polsce. Przeżyjemy to. Razem – powiedziała i przytuliła przyjaciółkę.

***

Już wszystko skończone. Warszawa właśnie zgasła. Umarła jak setki tysięcy jej dzieci. Ci, którzy przeżyli, teraz mieli wybór. Czy się poddać, czy zaryzykować i dalej iść na przekór Hitlerowi? Może uda się uniknąć niewoli. Trzeba tylko chcieć. W momencie, w którym ludzie wychodzili z miasta już nie było tej radości, która była na początku sierpnia. Teraz był smutek, było rozczarowanie.

- Rozalia, idziemy – ponagliła dziewczynę Laura.

Długie brązowe włosy delikatnie powiewały na lekkim wietrze. Niebieskie oczy straciły swój dawny blask, a w jego miejscu po raz kolejny zawitały łzy. Niegdyś wiecznie uśmiechnięte, malinowe usta, teraz były całe popękane i wykrzywiły się w grymas smutku. Wychudzona, zmęczona Rozalia już nie była tą samą słoneczną Rozalią, którą była kiedyś. Na rękach miała teraz krew swoich wrogów, której już nigdy nie zmyje.

***

Po wojnie Rozalia nadal nie wiedziała co stało się z jej rodzicami i bratem. Kiedy wróciła do stolicy, przykleiła kartkę z nazwiskiem i nowym adresem na ścianę, ale nikt nie odezwał się przez kilka miesięcy. Musiała pogodzić się z faktem, że już ich nie zobaczy. Żyła więc dalej. Wyszła za mąż, urodziła dwie piękne córki, bliźniaczki, które nazwała po swoich przyjaciółkach. Starsza dziewczynka dostała imię Klara, a młodsza – Eliza. Została ciocią małego Aleksego, a kilka lat później także małej Basi. Znów była szczęśliwa, zupełnie tak, jak kiedyś.

We wrześniu 1939 roku obiecała sobie, że będzie walczyć. I dotrzymała tą obietnicę.

- Walczyłam. Byłam dzielna i walczyłam.

***

Marta, czekamy na więcej... Tym opowiadaniem kontynuujemy cykl pt.: 'Młode płońskie talenty'. Jeśli Wasze dzieci, Waszym zdaniem, mają dryg na przykład do pisania, malowania, rysowania, czy wykazują się innymi umiejętnościami, a chcieliby Państwo, aby znaleźli się na naszym portalu prezentując swoją twórczość, to piszcie na [email protected], wysyłajcie prace swoich pociech z opisem, a my z wielką przyjemnością postaramy się publikować to wszystko na stronach PwS.

(Dodał D.T./Foto: Dawid Turowiecki/powstańcza inscenizacja autorstwa płońskich Strzleców/Archiwum )

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%